Śmigus dyngus kontra samochód

Dziś postaramy się płynnie przejść z tematów motoryzacyjnych w świąteczne. Wielkanoc to nie tylko sobotnie święcenie pokarmów, czy niedzielne dzielenie się jajkiem. To także Lany Poniedziałek, gdy woda leje się strumieniami. Choć mniej zamożni, bądź rzadziej tankujący kierowcy lubią zwrot „samochód na wodę nie jeździ”, to jednak ta życiodajna ciecz nie jest dla motoryzacji obojętna. I w tym przypadku ma zarówno dobre, jak i niebezpieczne oblicze.
Woda jest niezbędna do życia. To oczywiste. Świat w większości składa się z wody, człowiek także, więc i samochody bez niej nie mogłyby funkcjonować. Paliwo przecież w dużej mierze to woda. Ta ciecz zapewnia widoczność podczas jazdy, obficie spryskując nam szyby. Dzięki wodzie możemy też cieszyć się czystym samochodem po wizycie na myjni samochodowej. Chociaż my akurat polecamy myjnię, gdzie wody wyjątkowo używa się w stanie gazowym, czyli parową. Ten sposób mycia auta zużywa minimalną ilość H2O, co za tym idzie generuje mniej ścieków i jest bardziej ekologiczny.
Woda to jednak także masa zagrożeń dla naszego samochodu. Pamiętajmy o tym, że woda niespecjalnie lubi się z metalem. I auta, które mają często styczność z cieczą, skłonne są do korozji. „Wnętrzności” samochodu także za wodą nie przepadają. Większy i dłuższy kontakt silnika czy alternatora z wodą może mieć opłakane skutki. Zalanie auta praktycznie wyklucza samochód z dalszego użytkowania. Dlatego nigdy nie kupujmy samochodu, który miał styczność z powodzią. Argument, że „wysechł” nie powinien nas przekonać.
Opady deszczu także nie są sprzymierzeńcem samochodu. Znacznie ograniczona widoczność to jedno. Jeśli mamy dobre wycieraczki, to powinniśmy sobie z tym poradzić. Gorzej z tworzącymi się na pięknych, polskich drogach kałużami. Niejedno zawieszenie padło na dziurach, podstępnie zatuszowanych przez opady deszczu. Dlatego, gdy popada: noga z gazu!